Lisicki: Niektórzy dziennikarze w walce z rządem stosują taktykę spalonej ziemi

Dodano:
Redaktor naczelny tygodnika "Do Rzeczy" Paweł Lisicki Źródło: PAP / Mateusz Marek
Były dyrektor fundacji Sorosa przyznaje, że przeciwko Polsce prowadzona jest nagonka niepoparta argumentami. Paweł Lisicki podkreśla, że taka sytuacja jest możliwa m.in. przez działania części polskich dziennikarzy, którzy walcząc z rządem radykalizują swój przekaz i stosują taktykę "spalonej ziemi".

Redaktor naczelny "Do Rzeczy" Paweł Lisicki był dzisiaj gościem Polskiego Radia 24, gdzie był pytany o głośną sprawę Andreja Nosko byłego dyrektora fundacji Sorosa Open Society Foundation.

Przypomnijmy, że w ostatnich dniach wyciekły nagrania, na których Nosko przyznaje się do prowadzenia nieuczciwej, stronniczej kampanii przeciwko Węgrom i Polsce. Mężczyzna narzekał na filmie na jakość europejskiego dziennikarstwa i zwracał uwagę na "lenistwo intelektualne" korespondentów zagranicznych mediów głównego nurtu.– To prowadzi do sytuacji, w której bardzo łatwo jest oskarżać Polskę i Węgry bez żadnych prawdziwych argumentów – mówił.

Zapętlenie emocjonalne

– Czy mediom i odbiorcom to w ogóle przeszkadza? Czy wpadliśmy w spiralę i obie strony sporu oczekują od mediów, że będą stroną w sporze? – pytał prowadzący rozmowę Mirosław Skowron.

Paweł Lisicki stwierdził, że prawdziwym problemem jest sytuacja, w której osoby, które można określić mianem autorytetów czy liderów opinii, swoimi działaniami niszczą debatę publiczną.

– Niebezpieczeństwo polega na tym, gdy mamy do czynienia z zapętleniem emocjonalnym, które uniemożliwia ocenę rzeczywistości i powoduje sytuację, w której ktoś może czuć się moralnie uprawniony do tego, aby odwołać się do działań radykalnych – mówił naczelny "Do Rzeczy".

Jako przykład takiej sytuacji podał tekst z "Gazety Wyborczej", w której jeden z publicystów stwierdził, że Jarosław Kaczyński jest winny śmierci 100 tysięcy osób.

– On pisał to śmiertelnie poważnie. Zazwyczaj mamy do czynienia z jakimś zastrzeżeniem czy mrugnięciem okiem, albo jest element, który sprawia, że możemy pomyśleć, że autor użył metafory. Tymczasem tutaj mieliśmy do czynienia z całkowicie poważnym przekazem, z którego wynikało, że rządząca partia jest winna śmierci 100 tysięcy osób – mówił.

Radykalizacja przekazu

Lisicki wskazał, że liberalno-lewicowa strona praktycznie na nie zareagowała na ten artykuł. – Nie ma żadnych przeprosin, dyskusji. Jeżeli się na coś takiego nie reaguje, to ten przekaz trafia do jakiejś grupy i taka teza może niektórych ludzi natchnąć bardzo skrajnymi myślami – mówił.

Naczelny "Do Rzeczy" wskazał, że taka bańka medialna bazująca na nakręcaniu emocji oraz braku odpowiedzialności za język, którego się używa, może wymknąć się spod kontroli i doprowadzić do dramatycznych wydarzeń. – Bo ten przekaz oznacza, że nie mamy już do czynienia z władzą, której się nie lubi, albo która popełnia błędy, tylko z władzą skrajnie niegodziwą, a w zasadzie totalitarną. Bo jeżeli odpowiada za śmierć 100 tys. osób, to jak to inaczej określić? To z kolei może powodować, że u jakiejś grupy pojawi się przekonanie, że w ramach odpowiedzi też może zabijać – tłumaczył.

"To jest bardzo niebezpieczne"

– Mam wrażenie, że po tej drugiej stronie nie ma żadnych oporów, żeby takie tezy stawiać i próbować budować wokół nich jakąś wspólnotę emocjonalną. To jest bardzo niebezpieczne – wskazał.

To z kolei skutkuje taką sytuacją, którą opisywał Nosko na ujawnionych nagraniach, gdy zachodni dziennikarze nie badają sytuacji w Polsce, tylko biorą doniesienia polskich lewicowych mediów i traktują je śmiertelnie poważnie.

Jako przykład Lisicki podał sytuację sprzed kilku lat, gdy odwiedzili go dziennikarze z hiszpańskiego dziennika "El Pais". Reporterzy dopytywali go o "rodzący się autorytaryzm" w Polsce oraz militarne bojówki, które PiS miał rzekomo formować. Jak się później okazało, dziennikarze "El Pais" rozmawiali z pracownikami "Gazety Wyborczej", którzy przekonywali ich, że powstające wojska obrony terytorialnej w rzeczywistości pełnią rolę bojówek podległych PiS. Paweł Lisicki tłumaczył hiszpańskim gościom, że przecież mogą wyjść na ulice i porozmawiać, z kim chcą, aby przekonać się, że rewelacje "Wyborczej" są nieprawdziwe. Niemniej po kilku dniach w "El Pais" ukazał się artykuł powielający kuriozalne tezy "Wyborczej".

– Podaję to jako przykład. Oni to brali na poważnie. Tak się wytwarza atmosferę, którą były dyrektor fundacji Sorosa opisał. Po części to się bierze z lenistwa, ale po części również z bardzo negatywnych działań części polskich dziennikarzy, którzy stosując taktykę spalonej ziemi w walce rządem, nie mają żadnych oporów, aby takie tezy przekazywać swoim kolegom na Zachodzie, którzy przyjmują je z całym dobrodziejstwem inwentarza i później w ten sposób opisują sytuację w Polsce.

Źródło: Polskie Radio 24
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...